Sokołowscy: „Wiele osób nam pomogło”

Na początku stycznia br. po raz drugi w życiu przeżyli pożar własnego domu. Mimo że w Bożej Woli zamieszkali niewiele ponad roku temu,  to sąsiedzi z terenu gminy Jabłonna momentalnie pospieszyli im z pomocą. O tym jak powoli wychodzą na prostą, z Państwem Robertem i Alicją Sokołowskimi rozmawiał Daniel Szablewski.

Daniel Szablewski: Ponad miesiąc temu doszło do pożaru Państwa domu. Jak okazało się, nie zostali Państwo pozostawieni sami sobie. Nie dziwili się Państwo, że tyle osób chciało pomóc?
Robert Sokołowski: Byliśmy w szoku, oczywiście w takim pozytywnym. Nawet nie myśleliśmy, że z każdej strony spotkamy się z pomocą. Już pierwszego dnia po pożarze, sąsiedzi – z którymi do tej pory mówiliśmy sobie tylko „dzień dobry” – pomagali nam przy porządkach. Wielkie słowa uznania należą się p. Helenie Paczuskiej, naszej sąsiadce i głównej inicjatorce pomocy, dzięki której na przykład kilka dni po pożarze przyszedł pan do nas, żeby napisać artykuł o naszej tragedii. Dzięki sąsiadce o pożarze dowiedzieli się także wójt, proboszcz czy sołtys Bożej Woli, który przeszedł od domu do domu z prośbą do mieszkańców o pomoc dla nas. Pomogła też pani radna Gałecka, nie zabrakło również pomocy z gminy. Jednak nie chcielibyśmy wymieniać nazwisk, ponieważ tak wiele osób nam pomogło, że nie wypadałoby kogoś przypadkiem pominąć. Na pewno wszystkim dziękujemy i jesteśmy wdzięczni za okazaną pomoc. Dziękujemy również strażakom, że walczyli o nasz dobytek. Dziękujemy także grupie siatkarskiej, która cały czas nas wspierała, jak i dyrekcji, kierownikom i pracownikom Muzeum Warszawy, w którym na co dzień pracuje żona.

DS: Było łatwiej dzięki pomocy innych?
RS: Takie zachowanie ludzi jest budujące. Gdybyśmy zostali z tym wszystkim sami, byłoby nam bardzo ciężko. I finansowo, i psychicznie. Pomoc sąsiadów i pozostałych osób była dla nas bardzo ważna. Ludzie martwili się nawet o to, czy mamy, co zjeść, jak się czujemy czy może powinniśmy pojechać do lekarza.

DSC_0994

straty po pożarze w Bożej Woli były ogromne

DS: To nie był Państwa pierwszy pożar…
RS: Pierwszy przeżyliśmy 13 marca 2008 r. Mieszkaliśmy wtedy w bloku w Warszawie. Grzebałem przy komputerze, żona poszła do piwnicy, a w dużym pokoju zaczął palić się telewizor. Przypadkiem w mieszkaniu pojawiła się młodsza córka, gdy to zobaczyła zaczęła krzyczeć: „Tato, tam się pali!”. Wbiegłem. Palił się już już nie tylko telewizor, ale też firanki. Po chwili połowa pokoju była objęta czarnym, kłębiącym się dymem. Z córką uciekliśmy przed blok. Staliśmy na zewnątrz i patrzyliśmy jak płonie nasze mieszkanie. Teraz w styczniu widzieliśmy to znowu, tym razem jak w ogniu stał dom. To były straszne przeżycia.

DS: Po ostatnim pożarze pomyślał Pan, dlaczego znowu?
RS: Przez pewien czas nie mogłem sobie z tym wszystkim poradzić pod względem psychicznym. Teraz jednak jest już wszystko w porządku. Zastanawiałem się, tak jak pan pyta, dlaczego. Najstarsza siostra mojej mamy powtarzała nam po pierwszym pożarze, że człowiek tylko raz w życiu pali się. Nam się to zdarzyło jednak dwa razy. Nie wiem dlaczego. Jak stałem przed domem i patrzyłem na pożar, pomyślałem, że teraz chyba wylądujemy w jakiejś kawalerce w Nowym Dworze i że trzeba będzie to wszystko sprzedać, ponieważ nie będziemy w stanie odbudować domu. Nie mieliśmy nawet ubezpieczenia. Pani, która miała do nas przyjść, zadzwoniła dzień po pożarze, czy może przyjechać załatwić formalności. Umawialiśmy się z nią przed Świętami Bożego Narodzenia, żeby kontaktowała się do dziesiątego stycznia. Pech chciał, że w międzyczasie doszło do pożaru. Przyznam, że stawiając ten dom, całkowicie wypłukaliśmy się z pieniędzy. Wiadomo, że nie mamy jeszcze wszystkiego zrobionego na tip top, ale jesteśmy szczęśliwi z tego, co mamy. Ten dom był marzeniem żony.

DS: Od dawna Państwo mieszkają w Bożej Woli?
RS: Wprowadziliśmy się we wrześniu 2014 r. Początkowo jednak myśleliśmy, żeby budować się w Jabłonnie, ale nie wyszło. Któregoś dnia, jak przywiozłem tutaj żonę, robiło się już szaro. Żona zobaczyła, że działka jest w pobliżu lasu i od razu zakochała się w tej okolicy. Jak żona usłyszała nazwę miejscowości – Boża Wola, to od razu stwierdziła, że musimy tu zamieszkać. Sprzedaliśmy mieszkanie w Warszawie, a przez czas budowy wynajmowaliśmy mieszkanie w Jabłonnie. W Bożej Woli koparka zaczęła kopać fundament 1 czerwca,  natomiast pod koniec września wprowadziliśmy się do naszego domu. Mury poszły momentalnie, ekipa budowlana była świetna.

Walentynkowy Bal Charytatywny okazał się sukcesem. Od lewej: Państwo Sokołowscy, Daniel Szablewski, Teresa Gałecka i Andrzej Szczodrowski

DS: Przyszedł jednak pożar i znowu trzeba budować. Udało się już wybrnąć z kłopotów?
RS: Myślę, że odbudowaliśmy dom mniej więcej w 70%. Najważniejszy był dach. Ocieplenie jeszcze nie jest skończone, ponieważ jest za zimno. Do wymiany pozostały drzwi do sypialni, podłoga, okna… Strop ocieplimy na jesieni, teraz jest jeszcze zbyt wilgotny. Nie myśleliśmy, że tak szybko staniemy na nogi.

DS: Były chwile, które wywołały u Państwa wzruszenie?
Alicja Sokołowska: Przyszła do nas pewna mała dziewczynka. Jej tata zadzwonił, żebyśmy nie odprawili jej z kwitkiem, bo wyjęła specjalnie dla nas pieniążki ze skarbonki. Nie mogliśmy powiedzieć, żeby je schowała, ponieważ byłoby jej po prostu przykro. Na długo zapamiętam, że tak małe dziecko, otworzyło dla nas serce. Nie spodziewaliśmy się również koncertu, który zorganizowaliście państwo w Suchocinie. Byliśmy pod ogromnym wrażeniem. W pracy powiedziałam koleżance: „Słuchaj, nawet koncert dla nas zorganizowali”. Koleżanka spytała: „To co Ty musiałaś im zrobić? „. Nie zrobiłam jeszcze nic, a tyle osób do nas przyszło z pomocą. Nie zapomnimy tego nigdy i z całą pewnością będziemy starali się odwdzięczyć.

DS: Dziękuję za rozmowę.